Side Area Logo
NEW IN STORES
I think the idea of mixing luxury and mass-market fashion is very modern, very now - no one wears.
FOLLOW US:
Newsletter Pop-up

    Wróć do góry
    Po co mi te śluby?

    Był rok ’88, może 89. Mój Dziadek Jurek, kreślarz, ukochany człowiek, zawsze mi mówił, by po prostu gapić się na świat. Obserwować gdzie przedmioty smyra słońce, a gdzie wskakuje cień i jak razem budują rzeczywistość. Potem uczył mnie jak na nią zerkać i rysować po swojemu. Szkicowaliśmy ptaki i porzeczki, z których Babcia Krysia robiła domowy kisiel. Zawsze miałam przy sobie zeszyt i ołówki, grubsze kreski sadziłam kultowym teraz ołówkiem „Kubuś”. Uwielbiałam słowo „cieniowanie”, bo miało ono moc ożywiania i fascynowało mnie jak cholera . Dziewczynka w bluzce z frędzelkami i z pozdzieranymi od łażenia po drzewach kolanami raczej wiedziała, że niczym nie wyrazi tak swoich miłostek jak rysowaniem.

    Jakieś 17 lat temu, gdy chodziłam na zajęcia z projektowania wnętrz w ramach sekcji Polskiej Sztuki Użytkowej przy Związku Polskich Artystów Plastyków, nadal nie wiedziałam jak chcę spożytkować potrzebę projektowania. Teczka prac była spuchnięta, ale skrzydeł nie specjalnie dodawał mi fakt, że w kółko słyszałam, że to hermetyczne środowisko i bez znajomości trudno wbić się na rynek wnętrzarski. Nigdy tego nie sprawdziłam, bo poza małymi projektami wbite miałam do głowy, że studia, które skończyłam (politologia) dają możliwości, że hulaj dusza piekła nie ma. No ale piekiełko – szczególnie wewnętrzne – jest, gdy nie możesz odnaleźć swojego miejsca; okazuje się że nie ma go przy biurku w korpo, przy zabytkowym stole w instytucji kultury, a praca, w której wszystkie moce i emocje – nawet najlepsze – kierujesz na kogoś zapominając o sobie też prędzej czy później poruszy wewnętrzną szamotaninę i ucisk w mostku.

    Był rok 2010. Pani krawcowa polecona przez moją serdeczną koleżankę szyła moją suknię ślubną skrojoną na miarę mojego bzika i pomysłu; miłości do Audrey Hepburn. Nie marzyłam o bezie, ni o księżniczce, chciałam tylko by ktoś przeniósł mnie do lat 50, postawił na scenie jazz band (który zagrałby zarówno z TLC jak i z Metallicą) oraz nakręcił przyjęcie na taśmie filmowej (to się akurat udało hihi).

    Rok 2013. Połączenie sił i pomysłów w duet MOONS, który wiedział, że chce po swojemu, inaczej, że pojęcie „trendów ślubnych” nie ma nic do gadania jeśli głowa kipi od chęci tworzenia, eksperymentowania, sprawdzania co czai się za drzwiami z szyldem „mało to ślubne”. A za tymi drzwiami czaiło się tyle dobrego, że szczypałam się co jakiś czas bardzo mocno. Na przykład gdy pierwsza panna młoda ever (!) zamówiła u nas pierwszą suknię (i chciała za nią w dodatku zapłacić!) albo gdy nasze suknie onieśmielone światlem fleszy kroczyły po czerwonym dywanie na Oscarach.

    Od 2017 roku, tworząc już w pojedynkę, pod autorską marką Warsaw Poet doświadczam przeżyć z najlepszej kategorii „win-win”; mam komfort tworzenia, zarówno projektów ślubnych według własnych snów jak i całej opowieści, którą od lat staram się budować na fundamentach estetyki i filozofii, w którą wierzę każdą tkanką. A po drugiej stronie lustra mam genialne kobiety – zarówno tworzące ze mną Warsaw Poet jak i te, które w naszym atelier wykrzykują „tak, to ta!”, chichrają się, wzruszają. Nadal magią pozostaje dla mnie to, że to co rodzi mi się w głębinach serca i głowy jest czyimś wyborem na ten szczególny dzień. I że odnalazłam jako projektantka tyle odbiorczyń konkretnego typu wrażliwości; jazzu, rocka, ognia i rytmów slow, miłośniczek tych kontrastów, które zawsze układają się w jakąś pełną całość.

    Po to chyba mi te śluby właśnie; by wykrzykiwać światu, że estetyka ślubna nie ma jednej definicji i kształtu jednej stereotypowej sukienki. Że moda ta również może być odpowiedzialna, wspierać kobiety, dawać wolność wyrazu, opierać się o zaangażowanie ludzi dbających o swój fach; pań krawcowych, konstruktorek i konstruktorów, plastyków i rzemieślników, których ręce są naszym dobrem lokalnym. To, co kiedyś wydawało się być może za mało „biznesowe” dziś jest naszą największą siłą; dbanie o siebie nawzajem, o przestrzeń, każdy metr tkaniny, środowisko, docenienie rzemiosła, szycie na miarę bez nadprodukcji, przeprojektowywanie strojów, nadawanie im drugiego życia, szycie ze spadów, troska. I to wszystko pragnę dawać w pakiecie, wraz ze strojem ślubnym. I daję słowo, że wszystko wspomniane powyżej daje się spokojnie zapakować w pokrowiec od sukni <3

    Magda